Wybudowanie domu, to nie bułka z masłem, jak by powiedział Forrest Gump. Po kilku latach skondensowanych wysiłków, aby wybudować mały dom rodzinny, byliśmy wyczerpani. Kontynuowaliśmy jednak nasze prace.
I wreszcie stało się – mogliśmy w nim zamieszkać.
Zorganizowaliśmy huczną parapetówkę i przede wszystkim zaprosiliśmy wszystkich niedowiarków, którzy twierdzili, że się nie da.
Parapetówka
Przyjęcie miało być skromne – mały grill w sobotnie popołudnie. Z niecierpliwością czekaliśmy na pojawienie się gości. Dom został wybudowany z dala od naszej rodzinnej miejscowości i większość gości po raz pierwszy miała zobaczyć naszą posiadłość dopiero dzisiaj.
Czyszczenie zielonych nalotów
– Mamo, dom jest posprzątany! – przybiegła do nas nagle córeczka Zosia.
Szybko ruszyliśmy na obchód domu, ale wszędzie panował ład i porządek.
– Gdzie jest ten bałagan? – zapytała zdziwiona żona.
– Zaraz ci pokażę! – Zosia pobiegła przed siebie, w kierunku ulicy. Zaniepokojeni pobiegliśmy za nią.
– Patrz! – Zosia wskazała na nasze ogrodzenie. – Płotek jest brudny!
Osłupieliśmy. Dziecko miało rację. Ogrodzenie z bloków piaskowca, wybudowane przed postawieniem budynku, prezentowało się fatalnie. Niektórych z kamieni nie było widać. Pokrywała je warstwa mchu. Pozostałe zmieniły kolor z żółtego na zielony.
– Zrób coś! – jęknęła moja żona. Chwyciłem za szlauf, zwany też wężem ogrodowym i strumieniem wody potraktowałem całe ogrodzenie. Z mchu zaczęło się wydobywać ciche syczenie.
Pobiegłem po drapak i wiaderko z wodą. Mieliśmy jeszcze pół godziny. Może coś zdziałam? Niestety nie zdziałałem wiele.
Zostawiłem ogrodzenie w spokoju, odrzucając przelotną aczkolwiek uporczywą myśl o telefonie do sąsiada, aby podjechał na chwilę swoim buldożerem i zrównał z ziemią dowód naszej niedbałości.
Goście jadą
Gdy pierwsi goście pojawili się w obrębie naszej posesji, nasze zagadkowe milczenie i nerwowe próby ich zabawiania, sprawiły że komplementowanie naszego domu przycichło. Goście zaczęli rozmawiać na bardzo, bardzo neutralne tematy. Gdy mój ojciec zaczął rozmawiać o pogodzie sprzed dwudziestu lat, teściowa nie wytrzymałą.
– Coś ty zbroił! Rozwodzicie się! – krzyknęła.
– Nie, nie, naprawdę nic się nie stało! – nerwowy śmiech żony nie przekonał teściowej.
– Gadaj coś zmalował!
– No właśnie – westchnąłem. – Nie zamalowałem. Zapomniałem o impregnacie…
– Zosia będzie mieć braciszka? – wypaliła moja siostra.
– Chodźcie – zaciągnąłem ich pod ogrodzenie. – Zapomniałem zaimpregnować piaskowiec i patrzcie. Jak mogliśmy tego nie zauważyć, Byliśmy tak zajęci domem, że przywykliśmy do ogrodzenia, jakby w ogóle nie istniało.
– Oj ty głupi – dowaliła mi teściowa. – Mało zawału nie dostałam. Kupujesz środek czyszczący do czyszczenia zielonych nalotów w jeden dzień masz błysk. Za moje nerwy, masz na to tydzień. Impreza od razu się rozkręciła. Niedowiarkowie przerzucali się komplementami na temat domu i pytali o szczegóły budowy. Nasz horror zakończył się happy endem.
Czyszczenie zielonych nalotów odbyło się kilka dni później. Trudno mi to wyznać, ale teściowa miała rację. Kilka godzin, mało pracy i nasze ogrodzenie odzyskało swój blask i piękno.